niedziela, 16 października 2011

FreeFormFestival 2011

Czyli słów kilka o tegorocznym festiwalu "prezentującym nowoczesną i niezależną muzykę oraz sztukę w środowisku miejskim" (jak przeczytamy na oficjalnej stronie przedsięwzięcia - czytaj więcej). W tym roku festiwal odbył się w warszawskiej Soho Factory mieszczącej się na ulicy Mińskiej 25. Przestrzeń bardzo fajnie zaaranżowana (ładne oświetlenie starych fabryk fuksjowym kolorem), standardowo dwie sceny muzyczne (Grolsch Stage i Second Stage), Fashion Zone (przestrzeń z modą streetwearową), do tego nowa w tym roku FreeFormClub Stage (aftery z polskimi kolektywami djskimi) i  Spoken Word Stage (slamy poetyckie, niestety na dworze, brrr). Festiwal trwał dwa dni: w piątek, 14 października i sobotę, 15 października. W piątek zagrali: Dick4Dick, Villah Nah, Vitalic, Does It Offend You, Yeah?, Aeroplane, Lamb, Miss Kittin oraz Double Trouble, Boy Division i Super. 
Moim pierwszym koncertem byli Brytole z DIOYY, których miałam już okazję widzieć na tegorocznym Selectorze. Niestety, nagłośnienie było tak fatalne, że mimo wielkich starań zespołu, wyszłam z hangaru wielce niezadowolona i wkurzona, że można tak zwalić koncert przez słabą akustykę. Kolejny był Aeroplane, na którego liczyłam, że zagra jeden z najfajnieszych remiksów jakie znam czyli kawałek Friendly Fires "Paris". Na set dotarłam dopiero po jakimś czasie, kawałka nie usłyszałam (wg mojego rozeznania nie zagrał go), ale bawiłam się znakomicie. Nagłośnienie na Second Stage było dużo lepsze, a sam Aeroplane (świetny koleś, w pewnym momencie polał kilka shotów publice) grał megapozytywnie i tanecznie. Po tym koncercie znacznie poprawił mi się humor. Powrót na Grolsch Stage na Lamb był przyjemny, akustyka nadal była słaba, ale za to były świetne wizualizacje i wspaniały głos Lou Rhodes. Nie zdążyłam na osławionego "Gabriela" ale na  "What Sound" udało mi się załapać. Na sam koniec set Francuzki Miss Kittin, która muzycznie spisała się na piątkę, jednakże brakowało mi interakcji z publicznością - Kittin cały czas była skupiona na konsoli i na laptopie, rzadko zerkała na tłum, w ogóle się nie uśmiechała, dość dziwne zachowanie. Myślę, że wiele osób żałuje też, że nie zagrała Franka Sinatry lub jakiegoś innego bangera z płyt z Hackerem. Tak minął dzień pierwszy, który wypadł dość średnio. Idąc na dzień drugi miałam nadzieję, że pomoże mi zatrzeć niedociągnięcia z piątku. Tego dnia na festiwalu wystąpili: Rebeka, Red Snapper, Fenech-Soler, Múm, őszibarack, The Streets, Mr. Oizo oraz na Club Stage: Nicola Waters, Jick Magger i Invent. Pierwszym miejscem, które odwiedziłam w sobotę była strefa Fashion, czyli ubrania, dodatki i wszystko to co uwielbiają dziewczyny! Oczywiście, nie wyszłam stamtąd z pustymi rękoma - moja kolekcja biżuterii i dodatków powiększyła się dzięki dziewczynom z Ciuch Budy i sklepu NEOVINTAGE
Z dobrym humorem wyruszyłam na pierwszy koncert - Fenech-Soler. Było genialnie! Energetyczny koncert, świetnie bawiąca się publika, naprawdę było mega! Ben Duffy, wokalista zespołu, bardzo się wczuwał i co jakiś czas wykrzykiwał "Free Form Festival are you ready?" Zagrali większość kawałków z debiutanckiego albumu. O 22 przyszła pora na islandzki Múm. Nagłośnienie było nieco lepsze niż w piątek. Członkowie zespołu byli niesłychanie słodcy witając się z nami "Helloooo" i dedykując publiczności jedną z piosenek, "you are beautiful to us" śpiewali. Po koncercie przerwa na piwo/wino/wodę w namiocie podgrzewanym metalowymi grzybkami i powrót na Grolscha na the Streets. Trzeba przyznać, że Mike i spółka dali radę! Oczywiście nie zabrakło standardowego numeru z kucaniem i hitów takich jak "Blinded By The Lights", "Dry Your Eyes" czy "Let's Push Things Forward". Mike rozbrykał się na scenie, zdjął koszulkę, łapał staniki ("Oh, I have an A cup, this is probably an C or D cup") i namawiał do wąchania i oceniania zapachu perfum swojego perkusisty ("The fragrance is called "Black", he wears a black t-shirt, black jeans and in case you didn't notice, he is black."). No cóż, taki z niego dowcipniś i showman. Na samym końcu niczym prawdziwa wisienka na torcie, zagrał trueschoolowy hipster, przedstawiciel Ed Banger, Mr. Oizo! Nieco spóźniony, niczym prawdziwa gwiazda wszedł ze srogim beatem i pytaniem "Warsaw! Are you ready?" i się zaczęło! Na dobry początek powalił publikę kawałkiem The Bloody Beetroots, cały set był utrzymany w bardzo tanecznym klimacie, Oizo grał dużo swoich kawałków, mnie osobiście zniszczył i opanował jak zagrał Daft Punków. Co tu dużo mówić było grubo, soczyście i z pierdolnięciem! Spokojnie mogę postawić serduszko przy nazwisku Quentina Dupieux.
Drugi dzień zdecydowanie zatuszował niedociągnięcia dnia pierwszego i sprawił, że będę bardzo dobrze wspominała ten festiwal. Czekam na FreeFormFestival 2012!






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz